Rosja wykluczona przez FIFA i UEFA.

putin i gianni infantino

Odpowiedź piłkarskich organizacji na zbrodnie Putina. 

Długo zajęło organizacjom FIFA i UEFA podjęcia kroków potrzebnych do wyrażenia potępienia działania reżimu rosyjskiego. Długo, ale na szczęście skutecznie. Ciągnęła się saga z tym co zrobić z drużynami przynależącymi do rosyjskiej federacji piłkarskiej. Początkowo zaproponowane rozwiązanie, w którym drużyny z Rosji miałyby mieć możliwość przystępowania do rozgrywek europejskich i światowych tylko pod zmienionym godłem/herbem, brakiem hymnu i brakiem afiszowania się z reżimem rosyjski spotkało się z wielkim oburzeniem piłkarskiego świata i (aż) dwa dni zajęło na odwołanie tej decyzji i całkowite rozwiązanie kwestii narodu zakłócającego pokój i bezpieczeństwo świata. Mimo iż FIFA i UEFA zadziałały z opóźnionym zapłonem, to my – Polacy – nie mamy powodów do obrzydzenia, gdyż to właśnie Polacy zainicjowali tę sytuację.

Cezary Kulesza, PZPN, reprezentacja Polski i inne postacie z jajami. 

Tak się składało, że następny mecz Rosji w rozgrywkach reprezentacji miał odbyć się przeciwko Polsce. Nie musiało mijać wiele czasu od inwazji na niepodległą Ukrainę, żeby sami zainteresowani podjęli działania. Najpierw Cezary Kulesza wydał oświadczenie mówiące o nieprzystępowaniu drużyny PZPN do spotkania z bandyckim narodem. Kolejne kroki podjęli piłkarze wspólnie oświadczając o tym, że nie wyobrażają sobie grać nawet z zakamuflowaną reprezentacją Rosji, czy to w Moskwie, czy w Warszawie, czy na Malediwach. Lewandowski nie przeszedł obok i (śmiało można to stwierdzić) Polak z największymi zasięgami i największą ilością odbiorców dał jasno do zrozumienia, że ani on, ani żaden z jego kolegów z szatni nie będzie brać udziału w tym cyrku, bo są ważniejsze rzeczy niż piłka nożna.

Tam gdzie FIFA nie może, to zbiorą się ludzie niebojący się braku rubli. 

I tym sposobem twarde stanowiska Kuleszy, reprezentantów polski, europejskich federacji krajowych wytrwały w swoim i nie bały się konsekwencji. Sprawa jest stawiona jasno: Rosja=brak meczu. Również i Gianni Infantino poczuł, że grunt pod nogami to Putinowskie bagno, w którym zatonąć nie chce i odstąpił od pomysłu nieśpiewania hymnu i pokazał, że świat może się zjednoczyć gdy chodzi o walkę ze złem.

 

Arsenal wraca w samej końcówce!

arsenal cieszący się z bramki

Mecz z historią

Arsenal przegrywał już od 10 minuty. Arsenal przegrywał już tak wiele razy, jednak teraz naszło coś nowego, nieznanego kibicom Arsenalu. Arsenal odrobił straty. Walka do końca i niesamowita zmiana Nicolasa Pepe odwróciła losy spotkania. Raport z meczu? Pepe zdobywający gola, po świetnym obróceniu się z piłką anuluje przewagę zdobytą przez Hwang Hee-Chana na początku spotkania. Kanonierzy przesuwają się w tabeli na 5 miejsce. Lacazette w ostatniej akcji meczu zmusza do błędu Jose Sa, który kapituluje i widnieje jako zdobywca bramki samobójczej na 2-1 w doliczonym czasie gry.

Rażący brak rasowej dziewiątki Arsenalu.

Arsenal napierał, kreował seryjnie szanse na zdobycie bramki w pierwszej połowie, ale wyglądali na sfrustrowanych fatalnymi wykończeniami akcji i heroicznymi postawami defensorów Wolves. Saiss, Coady i Kilman zaliczali blok za blokiem i blokowali wszystkie próby Saki, Lacazette’a i innych gwiazd z północnego Londynu.

Wolves próbowali zagrozić na nowo i zwiększyć prowadzenie zdobyte na poczatku spotkania. Jimenez strzelający w trybuny z główki, Hwang strzelający, ale niezagrażający świetnemu w tym sezonie Ramsdale’owi. Później jeszcze próba Daniela Podence, a następnie wyższy bieg Arsenalu i dominacja… jednak bez pokrycia w wyniku. Znane już nam w tym sezonie obrazki pudłującego francuskiej dziewiątki z pod herbu z armatą niestety się powtarzały. Walczył, próbował, ale czy to jeszcze jest napastnik? Akcji nie kończy, na skrzydle nie wygrywa pojedynków biegowych i mimo pracy w środku pola, to jednak Odegaard rządzi i dzieli w środku boiska za niego. I mogło się to skończyć kolejną fatalną notą, ale zaangażowania Alexandrowi odmówić nie można i to właśnie swoją nieustępliwością szarpał się i przepychał torując sobie drogę do bramki, a następnie wcisnął ją (może przypadkowo może nie) do bramki Sa dając zwycięstwo.

Cieszy Pepe

Niegrający zbyt wielu minut w ostatnich spotkaniach iworyjski skrzydłowy zaczyna wracać do łask Artety. Po przygodzie w Pucharze Narodów Afryki wrócił podobno odmieniony. Mikel Arteta nie może się nachwalić go w ostatnich wywiadach, mówiąc jak Pepe zmienił swoje podejście i widać w końcu uśmiech na jego buzi, ale i uśmiech w jego grze. Podziękował szkoleniowcowi za zaufanie w najlepszy możliwy sposób. Gol+asysta+3 punkty=Pepe udowadnia, że nadal się może liczyć.

 

Lider ekstraklasy wraca do Poznania!

lechpogon

Powrót na szczyt 

Jeśli w rozgrywkach ligowych możemy wyróżnić mecze o 6 punktów, to ten na pewno zasługuje na to miano. Lech Poznań przed meczem (pierwszy raz od 3 kolejki!) spadł z fotela lidera na rzecz Pogoni. Długo jednak radość portowców nie trwała, ponieważ już w następnej kolejce Lech przyjechał, punkty i pozycję odrobił, a na dodatek zaprezentował pokaz siły i głębi składu.

6 punktów w 6 minut

Mecz należał do tych, które z ekstraklasą możemy kojarzyć. Niestety widowisko było dosyć nużące i nawet koneserzy mogli powoli meczem się męczyć. Aż nagle piękne podanie posłał Murawski, przytomnie odegrał Kamiński, a pomylić nie mógł się Ishak – 1:0. Mija minuta i dośrodkowanie Pereiry (jedno z niezliczonych tego sezonu – skarb na boku obrony) w bramkę zamienia odbudowujący formę na polskich boiskach Dawid Kownacki. Knockdown, który po paru minutach skończył się knockoutem po silnie posłanym strzale z jedenastego metra przez kapitana drużyny – Mikael Ishak po raz drugi.

Niemoc gospodarzy

Sześć minut. Tyle trwał koszmar Pogoni, który jednoznacznie przekreślił jej szanse na cokolwiek w tym meczu. Zostawili na boisku dużo zdrowia, nikt tego nie odbiera, niemniej – w końcu się potknęli i zostali bardzo mocno skarceni. Natomiast: choć intensywność grania gospodarzy była przez długi czas naprawdę w porządku, to mamy jednak zarzut zasadniczy. Gdzie jakość? Gdzie te oskrzydlające akcje w ofensywie, wymiany piłek Grosickiego i Maty? Gdzie Biczachczjan, który dostał całą drugą połowę? Gdzie Zahović – przecież jego obecność na boisku była w najlepszym razie drugoplanowa. A Kowalczyk, lider boiskowy i nie tylko? Zmiana już po 45 minutach.

Bitwa o fotel lidera ekstraklasy

Lech nie może spocząć na laurach, bo jego status lidera może szybko zniknąć. Już w niedziele o 17:00 podejmą u siebie Raków, czyli trzeciego z pretendentów do zgarnięcia pucharu na koniec sezonu ekstraklasy. Pokaz siły w pojedynczym meczu, to jedno, ale po porażce z Lechią drużyna z Poznania nie ma już marginesu błędu. Raków przyjeżdża do niezdobytej twierdzy, a Lech musi fortyfikacje utrzymać.